Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łego sąsiedztwa najbardziej ożywionym. Czemużby nie? Pokoje duże i ładnie umeblowane, jest więc czem oddychać i na czem wygodnie siedzieć; przyjęcie zawsze wyśmienite, bo i stać na to, i sam p. January zna się na kuchni jak rzadko kto; gosposia młoda, hoża, pasyami lubiąca grać w winta. Oboje państwo w Dworkach przepadają za wintem, ale ona jeszcze więcej niż on. Są tacy, którym się to nie podoba. Powiadają, że to jakiś świeżo importowany do nas zwyczaj, aby białogłowa młoda, silna choć drzewo rąbać, połowę życia, albo i więcej, przy kartach spędzała. Dawniej, powiadają, tylko stare jejmoście, gdy wnuki do snu zakołysały i różaniec odmówiły, zasiadały ze starymi jegomościami do maryasza, na krótką godzinkę. Wszystko to prawda; ale naprzód, co nie jest, nie pisze się w rejestr, — następnie jeden wiek do drugiego niepodobny, a nasz, to panie dobrodzieju, właśnie jest wiekiem dekadentyzmu, ateizmu, kosmopolityzmu, melancholii, panamy i winta. W czasie, o którym opowiadam, Panama wprawdzie jeszcze nie nastała, ale wint już panował. Rzadki też bywał i bywa w Dworkach taki dzień, żeby choć parę osób z sąsiedztwa lub z pobliskiego miasta nie przyjechało, a nie rzadko zjeżdża się kilka, albo kilkanaście. Grywają do godziny drugiej, trzeciej po północy, poczem rozchodzą się do snu, z którego powstają około południa. Na skróconej w ten sposób przestrzeni dnia mieści się jednak mnóstwo rzeczy wyśmienitych, jako to: wice-śniadanie, śnia-