Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A przy najbliższej sposobności przemówiła po dawnemu: Panno Różo! Ta zrozumiała i nigdy już więcej tego przedmiotu nie dotknęła.
Jednak takie stworzenia cichutkie i bledziutkie bywają czasem bardzo uparte: coś w nich siedzi, jakaś niewyekspensowana sympatya, czy inna fikcya w tym rodzaju, i wiecznie pobudza do prób, które się też wiecznie nie udają. Tak i ta panna Róża: niezrażona kolejnem upadaniem swoich projektów, jeszcze przez czas jakiś próbowała młodą panią domu wziąść na czułość; do tytułu pani dodawała przymiotniki takie, jak: droga, kochana, złota, jedyna, dogadzała jej jak małemu dziecku albo staruszce, uwielbiała jej młodość, świeżość, urodę i ten zdrowy rozsądek, od którego sama o sto mil z okładem oddaloną była. Pani Januarowa przysługi i uwielbienie przyjmowała, jako rzecz zupełnie sobie przynależną, przymiotniki, towarzyszące tytułowi pani, pobłażliwie znosiła, lecz dalej na tej drodze zachodzić nie miała zamiaru, ani chęci. To też, ilekroć panna Róża w jakiś żywszy i wyraźniejszy sposób dążenia swe do wymarzonego zbliżenia objawiła, tylekroć p. Januarowa powstrzymywała ją słowami:
— Dobrze, dobrze, moja panno Różo, tylko bez tych fiksacyi.
Nigdy nie nabyłem pewności, czy pod tym ostatnim wyrazem pani Iza rozumiała zmyślenie, czyli obłudę, albo też obłąkanie czyli fiksacyę; wymawiała go zresztą zawsze z chwilową zmarszczką na