Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już stary zegar nietylko patrzał, ale i mówił. Gdybyż zaśpiewał jeszcze!
Z kluczem w ręku zaczęła oglądać powierzchnię zegara, przypominać sobie, próbować. Przykładała do punktów rożnych klucz i palce, naciskała, otwierała, przesuwała, majstrowała, z takiem natężeniem uwagi i chęci, że zmarszczki czoła zbiegły się pomiędzy brwiami w jednę grubą fałdę, wargi wydęły się, oczy piwne nabrały ogników złotych. A oko w oko z tą twarzą kobiecą, pomarszczoną i skupioną, oblicze zegara, okrągłe i żółtawe, przybierało wyraz wesołości żartobliwej, bo światło lampy igrało po niem błyskami migotliwemi, od których też stare bronzy na szafce zapalały się gdzieniegdzie iskrą swawolną.
Nakoniec! pod palcami babuni coś zgrzytnęło, wysunęło się, zasunęło... Zegar i wewnątrz cały, niezepsuty: będzie grał kuranty! Będzie, lecz nie natychmiast. Grywał zazwyczaj przy wybijaniu godzin; kwadrans jeszcze zaczekać wypadnie. Zaczeka w ciemności, bo nie potrzeba nadaremnie zużywać nafty — i oczy lepiej odpoczną bez światła.
Wygodnie usiadła w starym fotelu, zgasiła lampę i — zadziwiła się przyjemnie. Mniemała, że pokój napełni ciemność gruba, tymczasem stanął on cały w świetlle prześlicznem. Kędyś, pod niebem nocnem, płynęła zwolna twarz księżyca i uderzała w małe okno smugą światła podobną do wstęgi blado-złotej. Plecami oparta o staroświecką poręcz fotelu, babunia siedziała u skraju smugi księżyco-