Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przezroczystszemi wydają się galeryjki drewniane, otaczające parę łóżeczek dziecinnych, tem wyraźniejsze połyski wydają ramy złocone u obrazów i obrazków, kule szklane u lamp, amory bronzowe u wieloramiennych świeczników, zwierciadło u gotowalni kobiecej, metalowe figurki, z których jedna, dość duża, przedstawia człowieka w stosowanym kapeluszu, ze skrzyżowanemi ramiony, stojącego na samotnym odłamie skały. Tego i stary Joachim nie pamięta, lecz od ojca słyszał, że tę figurę przywiózł tu, z dalekiego Zachodu wracający, jeden z mieszkańców tego domu i siadywał potem w wolterowskim fotelu, wpatrując się w nią przez długie godziny, jak w przedmiot utraconej czci i nadziei. Może z żalu po tym przedmiocie zestarzał prędko, ludzi unikał, żony nie pojął i lat jeszcze dużo samotnie pod dachem tym przeżywszy, umarł, patrząc na sztywnie z odłamu skały wysterczającą figurę. Joachim znał imię tej figury i imię czciciela. Ojciec mu opowiadał, że drugi każdemu z wchodzących pokazywał pierwszą, mówiąc przytem dziwnym głosem: „Wódz mój!“
Oprócz tych, znajduje się przed domem wiele rzeczy, różnych kształtów i rozmiarów, a wszystkie zdają się porwanemi gwałtownym ruchem migracyi. Szybko bowiem teraz idą sprawy na ganku; prędko jedno po drugiem następują pytania: kto da więcej? kto da więcej? często rozlega się przenikliwy odgłos dzwonka. Robota musi być do wieczora ukończoną; śpieszy się publiczność, śpieszą