Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobladł, spojrzeniem zdaleka w niej utonął, a śniade i śmiało zarysowane jego rysy zdawały się opalonemi przez ten wicher, czy przez to płomię, którem jest nienasycona jeszcze, lecz przez nadzieję karmiona namiętność. Ona zaś, coraz potężniejsze i słodsze nuty z piersi dobywając, śpiewała jeszcze:
Dahin, dahin möcht ich mit Dir ziehn, ja, dahin.
Tak musiały śpiewać syreny, gdy na dno morskich topieli wzywały żeglarzy. Głos Anji Lind był w tej chwili nektarem, kipiącym w szczerej czarze jej własnego serca i lejącym się do serc innych ludzi, które od niego zakipiały także i wybuchnęły — wybuchnęły nietylko oklaskami, lecz krzykami. Na tle oklasków potoczył się, do nieskończoności powtarzany, basowy okrzyk: bravo! bravo! bravo! — jak gwizd wichru przerzynały je wołania: bis! bis! jak westchnienia pomimowoli wydzierające się ze wzburzonych piersi, szumiały w wielu różnych językach wymawiane słowa:
— Ślicznie! cudnie! zachwycająco! znakomita! niezrównana! Gwiazda!
Ostatni wyraz stał się jakby ostatecznem zamknięciem wszystkich innych i od brzegu do brzegu sali, od pierwszego do ostatniego rzędu słuchaczy, popłynął i zaszumiał kilku różnymi językami wymawiamy:
— Gwiazda! gwiazda! gwiazda!
Śpiewaczka, która tylko co opuściła estradę, wnet na nią wróciła i składała publiczności ukłon dziękczynny. Spojrzenie jej, obiegając salę, spłynęło na wicehrabinę de Boisgomay, która w swoich