Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz kwiaty te wysypały się jej do stóp, gdy ten pustak Zygmuś porwał jej ręce i, nizko schylony, tak całować je zaczął, jakby w te pocałunki całą duszę swoją wlewał. A Marynia ze swej strony oba ramiona zarzuciła jej na szyję i błękitną bluzką, jak promiennym obłokiem, do jej szarej smutnej sukni przylgnęła.