Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drugą jej istotą, nawyknieniem, treścią życia, których wyrzucić z siebie i zastąpić czemś wcale przeciwnem niepodobna. Powiedziała, że według słów jednej z ulubionych swych książek, tak już dawno „żyje w cieniu śmierci“, myśląc często nietylko o tamtej, ale i o swojej, jako o wolnym wzlocie czegoś w niej niewiadomego w coś po za nią niewiadomego, co wielkie jest i niezmierzone, a upragnione już przez to, że musi być czemś wcale innem, niż wszystko, co jest tu. A z tego cienia, kto długi moment w nim przebędzie, niepodobna już wyjść na pełne światło i z takich myśli, kto długo z niemi przestawał, niepodobna wejść w krąg szczerych uciech... To mi powiedziała i... zawołana przez lokaja, odeszła, aby podwieczorkiem państwa zarządzić...
Tu załamał się jakoś głos pana Seweryna: umilkł, a z tego milczenia korzystając, oddawna już wzburzony i silnie na twarzy zaczerwieniony nasz kochany tłuściuchny pan January przypodniósł się na krześle, ręce gościa w swoje pochwycił i wstrząsając niemi, prawie chlipiąc od płaczu, mówić zaczął:
— Ja pana dobrodzieja bardzo, bardzo za kuzynkę moją przepraszam... Zacności kobieta, że tak o nieboszczyku Bronku pamięta, ale takiego, jak pan człowieka obrażać, takie szczęście odrzucać, — jakże można! jakże można! Niech pan dobrodziej wierzy, że ja o niczem nie wiedziałem, bo gdybym był wiedział... przecież spokrewnienie się z panem dobrodziejem byłoby dla mnie zaszczytem, przyjemnością... Teraz, dowiedziawszy się, kuzynce mo-