Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szwagier wpadł jej w mowę. — Le kier na pa de ryt!
A ja ośmieliłem się wyrazić uwagę.
— Pamięć bywa różną, pani dobrodziejko; jedni pamiętają miesiąc, rok, inni przez całe życie zapomnieć nie mogą.
Pani Januarowa, strzałę morderczą we mnie z ócz ciskając, prędko odpowiedziała:
— Szczególniej, jeśli nic innego do pamięci wpaść nie mogło!
— Owszem, tym razem mogło — odezwał się znowu pan Seweryn.
Pani Januarowa z prawdziwie czarującym uśmiechem do niego przemówiła:
— Przecież odkąd pan Bronisław odjechał, o pannę Różę nikt się nie starał i za mąż wyjść nie mogła.
— Owszem, mogła — powtórzył pan Dorsza.
Ogromnie tem powiedzeniem nas wszystkich zadziwił, bo istotnie o żadnym konkurencie do ręki panny Róży nikt z nas nigdy nie słyszał. On zaś milczał chwilę, namyślał się, a potem łyżeczkę od kawy na spodku położył i tak poprostu, jakby komu dzień dobry mówił, wypowiedział:
— Ja trzy razy oświadczałem się o rękę panny Róży, i trzy razy odmowę otrzymałem.
— Jezus Marya! — podskakując na krześle, jęknął pan January.
Pani Januarowa stała się tak białą, jak obrus na stole; świeże jej rumieńce do kropelki z twarzy zniknęły. A ten najzacniejszy (i najbogatszy!) pan Dorsza najzwyczajniejszym tonem mówił dalej: