Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nosem ci zdechnę! Ot tak! teraz znowu w oczach jaśniej i przed pamięcią stają te pola, te pagórki, te dolinki, laski, rzeki. Naturę lubię, strach, jak lubię naturę... ja poeta?... A wy kto taki? czego odemnie chcecie?
Ostatnie słowa zwracał do człowieka, który stanął przed nim, wązkim stołem tylko z nim rozdzielony. Wysoki, cienki, z wyciągniętą naprzód kościstą szyją, wpijał w niego oczy, jak dwa ciemne płomienie rozgorzałe i trochę drżącemi wargami zaszeptał:
— Dawno powróciliście z tamtych stron?
Krępy gniewnie kołpaka dotknął i krzyknął:
— A tobie co do tego?
— To moje strony.
Może od wódki był ochrypłym, może go okoliczności życia do cichego mówienia przyzwyczaiły, bo mówił ciągle szeptem. Krępy, przeciwnie, krzyczał wtedy nawet, gdy się nie gniewał wcale.
— Jakiż czart cię tu przyniósł?
Chudy do gospodarza zwrócił się:
— Wódki!
Powoli, jak automat z oczami wciąż gorejącemi, obok nowego znajomego usiadł.
— Dla karyery — zaszeptał — tak, jak i wy... dla karyery i dla przyjemności... Wypijemy razem, powiecie mi co o tamtych stronach; ja ztamtąd rodem... z Glindów.
— Z Glindów... ej ty, Boże mój, wiem! Dwudziestu ich na zagrodach siedzi... procesy im pro-