Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wierzyć nie chciałem. Garski tu! Niechże ja, skrzywdzone dziecko losu, pastwa niepowodzeń; ale on, wybraniec fortuny, posiadacz jednego z najpiękniejszych w stolicy zaprzęgów, narzeczony córki jednej z najwyższych ekscelencyi, zamiast zająć wśród high life’u miejsce przynależne, brylować, tryumfować, zazdrość obudzać, życia używać, przechadza się tak, jak i ja, pośród mgiełek, promyczków i z drzewek kapiących listków! I czegoś szuka! Czego on tu szukać może? Zdjęło mię oprócz ciekawości radosne przeczucie, że melancholia moja spotyka się z towarzyszką tam, gdzie jej obecność najmniej przypuszczaćby można. Słodko jest, cierpiąc, widzieć spadającą do czary szczęśliwszego kropelkę cierpienia.
— Dzień dobry panu!
— A, to pan! Dzień dobry. Pan tu także na kilka minut odpoczynku?
Pod najmodniejszą czapeczką, mającą kształt dobrze zgniecionego grzybka, twarz jego wydała mi się więcej jakoś, niż zwykle, łagodną i ucieszoną. Trochę cedząc sylaby, lecz bardzo uprzejmie zaczął:
— Dobrze, że się pan tu znalazł: przejdziemy się trochę razem.
Spojrzał na zegarek.
— Mam jeszcze pół godziny...
— A potem?
— Potem wracam do domu, ubiorę się i po-