Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milczenie, zdanie, ukłony, miny zależały od pokręcenia się sprężyny. Traf! zakręciła się sprężyna; manekin we fraku, białym krawacie i w binoklach na nosie, kłania się tak niziutko, że aż końcami palców, w białych rękawiczkach prawie posadzki dotyka. Sprężyna znowu: traf! kłania się wyniośle, zadziera nosa i lekceważąco idzie dalej. Znowu: traf! potwierdza z zapałem: tak! tak! o, tak! Jeszcze raz traf! przeczy z oburzeniem: nie, nie, o! nie! Poloniusz we własnej osobie, tylko zręczniejszy. Żadnych przekonań, upodobań, sympatyi własnych. Jak wasza ekscelencya, tak i ja! A ekscelencya na prawo, na lewo, przed nim, za nim, i ztąd potrzeba krygowania się na wszystkie strony. Zdaje się: trudno! Staniesz przodem do jednej, to plecami zwrócisz się do drugiej; przysuniesz jednej stołeczek pod stópki, to druga się o niego potknąć może. On jednak tę sztukę posiadał znakomicie i jak Eskimos ślizga się na lodzie, między skałami, ślizgał się po posadzkach, między ekscelencyami tak, aby o żadną się nie rozbić.
Trzeba trafu, że powierzchowność wybornie odpowiadała sytuacyi. Bo od powierzchowności wiele zależy; niejeden wół duży i z tłustym karkiem chciałby może dokonywać krygów i z ruchami pełnymi gracyi okrążać skały, albo nawet wsiadać na nie jak na konie, ale patrzących pobudzałoby to do śmiechu, a w pewnych sferach śmieszność, to śmierć.
Garski... ale możeście go państwo gdziekol-