Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy ustanowieniu temu podlegał, to jest uczył się sam i zarazem innych uczył, żył jak pan, trzy razy na tydzień obiady jadał, co trzeci dzień w piecu palił, a o resztę nie dbał. Teraz, gdy całej połowy roboty zabrakło, kusa sprawa! Trzeba raz jeszcze ogłosić się w gazetach. Tymczasem możeby z kasy pożyczkowej... Kiedyżbo, odkąd lekcye miewać przestał, zaczerpnął z niej już wszystko, do czego miał prawo. Po za prawem jest jeszcze łaska i litość ludzi, lecz dyabła zjedzą, zanim on o łaskę i litość poprosi! Do rodzonej matki nawet o pieniądze nie pisze nigdy, choć biedactwo dla niego skóręby z siebie zwlokło. Ale właśnie dlatego i nie pisze, że biedactwo, i że skóręby zwlokło, gdyby wiedziało... Nie wie; donosząc jej o sobie, kłamie jak najęty, bo od nikogo, nawet od rodzonej matki niczego żądać nie powinien. „Niezależność, samodzielność, oto hasła moje, jeżeli ze mnie mają być ludzie. Będą! Uprę się, zniosę, wytrzymam, nie zginę”!
Smutny, tęskny widok. Ulica nie tamta, przepyszna, ale inna, uboczna, tak prawie szeroka i długa jak tamta, ale pusta, cicha. Po obu jej stronach stoją dwa wysokie, równe, białe rzędy domów, z wielu rzędami wielkich, równych, milczących okien; nad domami wstęga nieba, obleczonego w przedwieczorną bladość. Kiedy niekiedy zaledwie przebiega tędy szybki przechodzień lub wielkim pędem przelatują sanki; potem znowu cisza, a w niej oddalone, metaliczne, ciągłe dzwonienie,