Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawodnie spełnić raczą, ale dziś to już nic z tego nie będzie. Pal licho! Gorsza sprawa, że wczoraj wszyściuteńką nattę wypaliłem, a nie jestem przecie rysiem, abym w ciemnościach... Głupia facecya! Ani kopiejki w kieszeni, a lekcyi jak niema, tak niema. Trzy razy ogłaszałem się w gazetach i żeby choć pies zażądał fizyonomię moją zobaczyć! Jakby pod ziemię pochowały się... żeby choć jedna! W zeszłym roku były jakie takie, a w tym...
— Lek-cy-e zmienne są! — na nutę operowej aryi zagwizdał znowu i znowu zakaszlał, a gdy kaszlać przestał, myślał, że co tam! lekcye dziś, jutro, najpewniej dostanie; tylko doczekać się ich trzeba.
— Ciekawym, dlaczego czekać ne mogę? Sił mi brakuje, czy co? Stary może jestem i ledwo nogi po ziemi zaciągam, albo Heliogabalem urodziłem się, aby mi złamany w pościeli fijołek dolegał? Głodno, to głodno. Nie na to człowiek żyje, aby jadł; nie dlatego w salamonowe szaty myśli i woli przyodziany, aby go głodny żołądek pożarł. Poczekaj, panie głodzie! Tęgi z ciebie facet, alem ja żołnierz, i sztandarem swoim po łbie tłuc cię będę, dopóki sił stanie, a mam ich mnóstwo! Ho, ho, nie zginę!
Przepyszny widok, zupełnie inny niż tamten, ale jeszcze wspanialszy, bogatszy, a przedewszystkiem ludniejszy. Pośród dwu rzędów domów tak wysokich, że z dołu nie widać okrywającego dachy ich śniegu, ulicę jak nieskończoność długą, jak ra-