Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   88   —

— Siwa kobieta, kryjąca dotąd u czarnej swej sukni wzburzoną i rozpłakaną twarz córki, zbliżyła się teraz do człowieka, który uratował życie i cześć jej dzieci. Drżąca jeszcze i jak papier blada szepnęła.
— Dziękuję.
On oburkliwie zamruczał.
Nie za czto! nie za czto! To moja powinność!
Potem ruchem porywczym zwrócił się do młodego gospodarza domu i głosem szorstkim, ale nie podniesionym, nie gniewnym, mówić zaczął.
Oj wy bezumcy! co wy narobili! Ot nieszczęście! Ale sami... sami... sami wy winni... bezumcy wy! ślepcy! obłąkańcy!
Wstrzymał się, obejrzał za siebie i, ujrzawszy stojącego w pobliżu setnika kozaków, na niego i innych zawołał, aby żołnierze gotowali się do odjazdu, aby za minut dziesięć byli na wozach i na koniach, rozkazywał.
Setnik, niższy rangą, podniósł rękę do czoła, salutował, lecz w celu spełnienia rozkazu nie odszedł, kobieta zaś w czarnej sukni, już nieco uspokojona, znowu do kapitana przemówiła.
— Panie! Uratował pan dzieci moje... od rzeczy strasznych. Pragnę wiedzieć, komu wdzięczność jestem winna... jakie jest pana nazwisko?
Rzecz dziwna! Słowa te, głosem łagodnym i od wzruszeń doznanych drżącym wymówione, jakby czemś twardem czy ostrem w kapitana ugodziły.
Znowu pod suknem mundura zatrzęsły się jego