Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   57   —

rząt, wozów, ładunków na wozach, panował zamęt i hasła życia niespokojnego, które, przystanąwszy na chwilę, wzdęło się butą i pewnością swojej nieprzemożnej siły.
Wśród pstrocizny wojskowych ubrań i natłoku śmiałych ruchów przesuwały się, przebiegały postacie mieszkańców, pokorne, śpieszące, wylękłe, z twarzami pobladłemi; z wrzawy grubych głosów wyrzynały się piskliwe krzyki kobiet i płacze niemowląt.
O południu dnia tego przyjechał do nas Orszak i oznajmił:
— Jutro!
Dlaczego aż jutro, skoro do miejsca tak blizkiego już nadciągnęli? Czekają zapewne na nadciągnięcie innych...
Przed zmrokiem, naczelnik organizacji udał się do obozu dla pomówienia z naczelnikiem partji. Prowadził go przez las jemu nieznany, wybornie go znający, stary stolarz Antoni, który syna miał w partji. Wczoraj tu przyszedł z miasteczka, w którem warsztat swój posiadał, z zapytaniem: co tam z naszymi słychać? A teraz śmiał się pod białym wąsem i ręce zacierał, ciesząc się: „Chłopca mojego zobaczę!"
Niewiele przed północą powrócili, i z twarzy naczelnika organizacji widać było, że nie zadowolnił go wynik rozmowy. Z Orszakiem i starym Ronieckim, który o późnym wieczorze tu przybył, długo w noc pocichu rozmawiali. Zdaje się, że szło o to, aby Traugutt uniknął bitwy z siłą tak prze-