Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   397   —

wonnym, kwiecistym, niewinnym raju leśnym. Piekło ludzkie.
I zdawać się mogło, że nad to, co się już działo, nic na ziemi straszniejszego dziać się nie może. A jednak...
Kiedy na ludzi spoglądasz, Wietrze prędki, nie mów nigdy: tu kres ich tragedji! Bo nikt wśród wszechświata odgadnąć ani obliczyć nie zdoła tego szczytu najwyższego, na który wzbijać się mogą ich tragedje, ich zbrodnie i ich niedorównany wszechświecie ból.
I oto...
Z za gęstwiny olch i osin, z za tej, co to, widzisz? naprzeciw mnie, z pośród krzaczystych zarośli wyrasta, wysunął się oddział wojska konnego, lasem pik długich nad głowami najeżony, nad końskimi grzbietami pochylony i, krzyk wydający przeraźliwy, począł przez pustą polanę ku temu namiotowi pędzić. Zoczył namiot ten ludzi pełen i pędzić ku niemu począł, ku namiotowi, w którym, sił i broni pozbawieni, leżeli ludzie ranni, a nad nimi, z rękoma czynnemi klęczeli lekarze.
Pędził oddział zbrojny w piki, na koniach chyżych pochylony, z krzykami przeraźliwemi, z twarzami, opalonemi w ogniu bitwy, i szalała mu w żyłach wściekłość lwia...
Lecz za mną tuż rozległ się głos stalowy, wrzask boju przewyższający:
— Jazda! na obronę rannych.
W mgnieniu oka, z dowódcą swym na czele, wlecieli na polanę. Czarni od dymów piekielnych,