Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   351   —

Od dołu aż do pasa, cała jedna poła pięknego futra oderznięta, z wierzchem z watą, podszewką, ze wszystkiem, co do niej należało. I tylko, gdy futro na wieszadło powróciło, strzępy podszewki i kawałki waty z otwartej jego rany żałośnie się ku dołowi zwieszały...
W różowym pokoju było trochę sprzeczki pomiędzy temi z pomiędzy nas, które działały, a temi, które, z miejsc swych się nie ruszyły, trochę wewnętrznych wątpień o godziwości dokonanego czynu, trochę niepokoju w ruchach i zamyślenie na czołach, lecz bardzo wkrótce wygładziło się znowu jezioro. Co tam! Jakoś to będzie! P. Burakiewiczowi stratę poniesioną można zwrócić. Zapłacimy, ile zażąda, i niech sobie inne futro kupi, a teraz mamy baranki! mamy! mamy! I rzecz kapitalna. Reszta marność, czczość, przemijalność!
A Czernisia, siedząc przy bocznym stoliku, wierzch z watą od futra odpruwa. Pył, dobywający się z prutych materji delikatną mgiełkę jej małe oblicze przysłania, aż z za mgiełki dobywa się głos.
— A jednakowoż nie wystarczy!
— Nie wystarczy! I to jeszcze nie wystarczy!...
— Do dwunastu pewno wystarczy, ale do jakich ośmiu – dziesięciu.... zabraknie!
Ochłonęłyśmy z żalu. Ośm na sto—odsetek nieduży. Niech już tam! cóż robić? Nie pójdziemy przecie drugiej poły p. Burakiewiczowi ucinać!
Wtem, na drugim końcu domu, kędyś w okolicach przedpokoju, jakieś niewyraźne stuknięcie,