Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   307   —

łzami i malca od stóp swoich podźwignąwszy, na ławie obok siebie sadząc, zapytywała:
— Cóż więcej wam powiedział? Co on wam w czasie ostatniej tej przechadzki z wami mówił? Przypomnij sobie dobrze... powtórz wszystko...
A gdy Olek słowa brata, dobrze zapamiętane, powtarzał, jej się zdawało, że słyszy głos z tamtego świata mówiący i zapragnęła, ach, jak zpragnęła przestąpić granicę dwóch światów i na tamtym najstarszem dziecku swem, najrozumniejszemu, najlepszemu na pierś już męską, na pierś już opiekuńczą, przyjacielską, paść, krzycząc: „patrz, jakam ja biedna, ratuj!"
Oprócz tej biedy z synami uwięzionemi, miała jedną jeszcze, gorzką i ciężką, o której nikomu nie mówiła, którą, owszem, przed ludźmi taiła, lecz o której myślała, gdy czerwoną kokardą swą, dobrze już przybrudzoną i zgniecioną zdaleka świecąc, od Janka i Olka do mieszkania swego ulicami miasteczka biegła.
Przez okno jednego z niskich domków patrzało na nią biegnącą kilka znajomych twarzy i jedna, wskazując ją innym, wymówiła:
— Hekuba!
Młodziutki głosik jakiś zapytał:
— Co to Hekuba?
A ten sam, co wprzódy, wyjaśniać począł:
— Prjama, trojańskiego króla żona, która u zwalisk Troi, z żalu po synach pobitych i córkach porwanych...
Ktoś inny przerwał.