Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   288   —

szumem wichru wydać się mógłby. Ale ptaki śpią jeszcze... Niemem powietrzem przelatują tylko lekkie chłodki — dreszcze świtu.
O! przez minutę, przez jedną, odetchnąć tamtem powietrzem porannem, przeczystem...
I raz choćby spojrzeć na łan zoranej ziemi, co pod pręgą lasu i pod wstęgą zorzy wyciąga dłonie, ciemne zagony... na drzewa, których listowie, od występującego z za jutrzni słońca dostaje złotych podszewek... na rosę, która po źdźbłach trawy, po ziarnach piasku, po liściach, poczyna drgać, błyskać, i grać...
Ach zebrać, ach zgarnąć w objęcia dzieci, wszystkie dzieci, które jej pozostały i znaleźć się z niemi w Leszczynce. Jakie marzenie rajskie, jakie pragnienie piekące, rozciągające ciało i duszę na torturach tęsknoty nieskończonej!...
Rozmarzyła się pani Teresa, u okna sali szpitalnej siedząc, roztęskniła się tęsknotą nieskończoną i przez trwanie godziny, doświadczała męki głodu, który nasyconym i pragnienia, które napojonem być nie mogło.
Ale był to w życiu jej tutejszem jakby sen, krótki sen i razem piekielny. Rzeczywistość twarda, sroga, pochłaniała ją, porywała, po bruku miasteczka wciąż z miejsca na miejsce nosiła.
Teraz niosła do Olka dobrą nowinę, że jeszcze czas jakiś w szpitalu zostać będzie mu wolno. Bo niewiedzieć dlaczego, dzieciak począł ogromnie lękać się turmy. Nie był w niej jeszcze nie wiedział, jak wygląda i stworzył o niej sobie wyobrażenie ja-