Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   280   —

brwiami pałające. Jak dotknięcie żelaza rozpalonego spojrzenie to w policzki ją zapiekło. Słyszała, czuła, że on z drogi swej zawrócił i szedł za nią. Wiedziała, kim był. Parę już razy zdaleka go była dostrzegła. On może po raz pierwszy spostrzegł ją i zauważył. Ale jak zauważył! Ślepiec chyba nie dostrzegłby wytrysłego mu na twarz wyrazu zaciekawienia i nagłej ekstazy miłosnej.
Idąc i za sobą słysząc stąpanie jego równe, silne, myślała.
— Jaki wysoki, zgrabny. I ten mundur jego, zdaje się, że aż iskrzy się, aż pała...
Iskrzyły się, pałały w blasku słonecznym ozdoby bogatego munduru kniazia.
Kniaź! Nie znała dotąd ludzi tytuły takie noszących, bo w ich rodzinnej okolicy jej nie było. Czarem powiało na nią od wyrazu tego. Nie myślała o tem, skąd czar pochodził. Pochodził z wyobrażenia o bogactwie, potędze, z niepospolitości również i nowości. Nieraz już przedtem czuła ciekawość: jak wyglądać może człowiek, mający tytuł księcia. Teraz wiedziała. Był młody, piękny, świetny.
Aż do bramy zajezdego domu, w którym z matką mieszkała, szedł za nią. Chciał może dowiedzieć się, gdzie mieszka i dłużej na nią patrzeć. Słyszała wciąż za sobą kroki jego równe, silne, czasem ostrogą srebrną pobrzękujące. U bramy domu stanęła i profilem ku ulicy obrócona na niego spojrzała, lecz kędyś w górę, w górę. Miała z tem spójrzeniem wyraz tęsknoty niewymownej, czy-