Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   258   —

Dowódca, cierpliwość tracąc, krzyknął:
— No to i ją do turmy, na Sybir... czort niech ją weźmie.
A do podwładnych zwrócił się:
— Brać ich!
Sekund kilka i już obaj znaleźli się na siodłach, ramionami żołnierzy, którzy na nie wskoczyli, ogarnięci.
Teleżuk raz jeszcze u strzemienia aż do ziemi się pochylł.
— Zlitujcie się... panoczku... zaczął.
Ale nad podnoszącą się z nad ziemi głową jego zabrzmiał okrzyk:
— Pójdź precz! precz!
Gdyby nie był chłopem! Był nim, więc nietknięty pozostał i widział jeźdźców, odbiegających wśród sosen rzadko rozstawionych, na koniach zgrabnych i lekkich, w różowym pyle poświaty słonecznej. Przez mgnienie oka zobaczył na rękawie odzieży Olka wielką plamę koloru krwistego, a potem twarz Janka bladą, jak płótno, oblaną deszczem łez. Z nad ramienia kozackiego zwracała się ku nim twarz Janka, wołając:
— Teleżuk, powiedz mamie...
Zagłuszył cienki głos chłopięcy tętent odbiegających koni. Teleżuk stał chwilę z głową w namyśle, czy w żalu kołyszącą się w obie strony, aż ruchem niespodzianie u niego szybkim rzucił się ku stojącemu opodal swemu wozowi.
Siadł na wóz, wstrząsnął lejcami i pełnym kłusem niewielkiego, lecz dobrze doglądanego konia