Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   249   —

dzącą zmienił i obu dłońmi po bokach się uderzył. Zmięszaniem zamigotały mu błękitne oczy.
— Zapomniałem wziąć!... — zajęczał.
Ale Janek ze spokojem przyjął smutną tę jednak wiadomość.
— No, cóż robić? Nic dziwnego, żeś zapomniał... Takeśmy się śpieszyli.
Obok brata na trawie usiadł.
— Trochę głodu co to znaczy? Czy tak jeszcze na wojnach bywa
A Olek dodał:
— Spartanie to nieraz i bez wojny po trzy dni nic nie jadali, aby tylko hartu...
Wyprostował się nagle.
— Słyszysz, Janek?
— Słyszę... słyszę... słuchajmy!
Cóż usłyszeli? Jakieś w oddaleniu pewnem szemranie i niewyraźny, przez oddalenie tłumiony pogwizd... Odezwało się to i milkło, ale od tła innych poszumów i pobrzmiewań lasu odskakiwało.
— Może to...
— Może tam...
I zerwali się na równe nogi. W kierunku niewyraźnego szemrania i pogwizdywania poszli i szli, szli, szli, aż przyszli na dolinkę małą, u brzegu której wytryskiwał nie wiedzieć skąd strumyk wody srebrzystej, perlistej, przez dolinkę płynął i szemrał, brzęczał, jakby mowę ludzką, śpieszną, tajemniczą naśladował. Nad strumykiem zaś, rosły w miejscu pewnem do gromady zbiegnięte brzozy