Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   234   —

o tej porze bywało, szyła, a on coś z drewna piłką i młotkiem majstrował. Widząc ją wchodzącą zapytał.
— A szczo pani? Może potrzeba czego...
— Niczego mi nie potrzeba, niczego ja od was nie chcę, cicho jakoś odrzekła p. Teresa i dodała: przyszłam pogadać z wami...
Zmieniła się nieco przez te dni parę, przymizerniała na twarzy i spowolniała w ruchach.
— Męka taka, zaczęła, niepokój taki, miejsca sobie w domu dobrać nie mogę, roboty żadnej do końca zrobić nie mogę... Nic nie wiem, co się tam dzieje... muszę jutro do pana Orszaka pojechać, on pewno wie, może już bitwa jaka była... pojedziemy jutro, Teleżuk, do pana Orszaka...
Dobre, pani, pojedziem, odpowiedział chłop i, głowę z nad roboty podniósłszy, po raz pierwszy, odkąd przyszła, na nią popatrzył, a popatrzawszy, zaczął.
— Oj, biedy wy sobie narobiliście, pani, biedy! I na szczo he to? Wyrósł wam synem, jak ten dąbek gładziusieńki, jak ten młodzieńczyk na obrazie w cerkwi malowany, a wy jego posłali tam, gdzie śmierć i zgubienie... Nie przeszkodzili, nie zabronili...
Dziw to był, że Teleżuk mówił tak wiele i snać przedmiot rozmowy bardzo już dopiekał, skoro do takiego rozgadania się go skłonił. I mówiłby dłużej jeszcze, gdyby mu matka nagle bardzo i z ferworem w mowę nie wpadła.
— A toż! rękę z igłą i nicią wysoko podno-