Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   221   —

pokoju, którego drzwi z zewnątrz na zasówki pozamykała.
I nikt nie wiedział ani słyszał, co oni tam z sobą przez te ostatnie godziny mówili, jak się żegnali...
Inka na małym ganku siedziała, z twarzą na dłoń opuszczoną, z poczuciem krzywdy ponoszonej w sercu. Dotąd, wszystko, co się w koło niej działo, zajmowało ją, cieszyło, nawet wyobraźnię jej rozpalało tak, że otaczającym wydawać się mogło i ona sama najmocniej przekonaną była, że uczucia powszechne są również i jej uczuciami.
Przy zbiorowem dokonywaniu przygotowań rozmaitych, a w licznem gronie rówieśnych lub nieco zaledwie starszych od niej kobiet, bawiła się wybornie; ruch gorączkowy, który w okolicach zapanował, stwarzał liczne sposobności do zebrań gwarnych, do rozmów ożywionych, śród których, jeżeli nie czem innem, to pięknością swoją jaśniała i pociągała. Ale od pewnego czasu zaczął uczuwać, że w oczach ludzkich maleje, że młodzi panowie zajmować się nią przestają, że wogóle coś w powietrzu otaczającem ogromnie ją przerasta, gasi, rzuca jakiś cień czy tłumik na jej dziwnie bujne i niecierpliwe nadzieje, pragnienia. I oto powróciła do Leszczynki i ani wie, kiedy znowu wyjechać stąd będzie mogła... a tu, zawsze nie raj, o! nie! Lecz teraz, gdy Julek odejdzie i takie zmartwienie w domu zapanuje... I za co to wszystko na nią spada? Dlaczego to właśnie jej młodość ma być przytłoczona, zatruta temi wszystkiemi powagami, obawami, utrapieniami...