Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   219   —

wiesz... A my niby to obowiązków dla niej nie mamy! Śmiech powiedzieć! Jeżeli pomiędzy dwiema miłościami okropny los nas postawił, to tak samo i między dwoma obowiązkami... A czy nie tak?
— Tak — po chwili zastanowienia zgodził się Janek — i ty to bardzo dobrze wyrozumowałeś... Nawet nie spodziewałem się... Ale tem gorzej dla nas. Jesteśmy postawieni w położeniu — tragicznem!
Na bladej, nerwowej twarzy jego i w piwnych oczach rozlał się wyraz cierpienia. Olek, tak wymowny przez chwilę, zamilkł i smutnie zwiesił głowę. Z chmury nabrzmiałej błyskawicami i grzmotami, która nad krajem całym stała, oderwał się ciemny obłok, spłynął na te głowy dziecinne, wkradł się pod ich czaszki, wichrem szumiącym, ogniem błyskawicznym...
Przed samą już bramą dworku, Olek podniósł głowę i rzekł.
— Brutus dwóch rodzonych synów zabił...
Janek pomyślał chwilę.
— To prawda; ale synowie Brutusa zdrajcami ojczyzny byli, a mama...
Olek dokończyć mu nie dał.
— I Timeleon zabił rodzonego brata...
— Brat Timeleona tyranem był, a mama... Spróbujże zabić mamę! czy mógłbyś... a?
Olkiem jakby dreszcze lodowate od stóp do głowy wstrząsnęły i aż krzyknął.
— Co ty wygadujesz, Janek. Wiesz, ty czasem bywasz okropny...
— A no widzisz! Na nic się nam nie zdadzą