Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   198   —

On, po krótkim odpoczynku, znowu do kopania ziemi się zbierając, odpowiedział:
— Już nie będzie.
Nie żart, ani żal, ani smutek, lecz uroczysta powaga w odpowiedzi tej brzmiała. Czuć w niej było potężny wiew czasu, który w dalekość niezmierzoną odniósł od ludzi baliki, koniki, pieski i dziewczęce główki.
— Ty, Julku, do domu teraz nie wrócisz, ale ze mną teraz pojedziesz... potrzebnyś!
— Wedle rozkazu, panie setniku!
Długo pracowali. Już i drugi słowik kędyś tam dalej na drodze się rozśpiewał i konie u wozu zniecierpliwione długim staniem, parskały i czasem wydawały krótkie rżenia. Gdy p. Teresa, narzędzie pracy na ziemię rzucając, rzekła:
— Skończone! Teraz wy sobie jedźcie, a ja z Teleżukiem do domu powrócę.
Teleżuk zbierał rydle i w jakimś krzaczystem schronieniu pomiędzy dębami je składał.
— Nie zabierzesz tego do domu?
— Ot! żeby jeszcze nieśpiący ludzie zobaczyli! Już ja lepiej wiem, kiedy po to przyjść trzeba. Bądźcie spokojna pani.
Po kilku minutach nikogo już pomiędzy staremi dębami nie było. W głębi lasu odezwał się czasem turkot wozu coraz słabszy i dalszy. Na drodze, pośród pól od lasu biegnącej dwoje ludzi pośpiesznie szło ku majaczącemu w swych gruszach i lipach dworkowi.
Wtedy z gęstwin leszczynowych, z za potęż-