Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   171   —

Dzieci w przyległym pokoju spały spokojnie, a ona w izdebce swojej, u jedynego jej okna, przy świetle małej lampy odzież ich naprawiała. Wysoki stos białych płócien wznosił się przed nią na stole, wiatr za oknami szumiał, czasem gałęź wiatrem poruszona sucho i twardo w szybę zastukała lub świerszcz odezwał się pod piecem.
Z głową pod światłem lampy pochyloną szyła, wysuwała się z jej palców i czoło na dłoń opadało. Z czołem i oczyma zakrytemi dłonią siadywała nieruchomo i tylko czasem, jakby czemuś dziwując się bezdennie, lub nad czemś boleśnie biadając, głową powoli wstrząsała lub w obie strony kołysała. Dziwowała się tak losowi własnemu? Biadałaż nad omyłką w dniach kwitnącej młodości popełnioną?
Niekiedy także wśród takiej zadumy nocnej z ust jej wychodzić poczynały nuty piosnki starej: „Dwa gołębie wodę piły"... Nigdy więcej nad ten początek piosnki nie zanuciła, opamiętywała się zaraz, milkła... Byłoż to echo do wiosny życia w tę noc zimową przywiane, echo i odbłysk miłości jedynej w życiu, zawiedzionej, zdeptanej?...
Ale w sąsiedniem pokoju jedno z dzieci niespokojnie poruszyło się na posłaniu, drugie wśród snu krzyknęło.
Pani Teresa w mgnieniu oka na nogach, biegła ku sypialni dzecięcej, a gdy po chwili, przekonawszy się, że nic złego nie zaszło, powracała, oczy jej, usta, twarz cała jaśniały od błogiego uśmiechu.