Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   150   —

townym jego ruchem. Oficer gwałtownie cofnął się od okienka i oczy zakrył ręką, która drżała. I on zobaczył coś na złotem jeziorze zorzy. Zobaczył sucho zarysowane na niem czarne linje...
Rękę od oczu odejmując, zaczął śpiesznie:
— To nic! to nic! Oczy od patrzenia na tę światłość zabolały. Mnie już czas iść. Ze trzy dni będę jeździł po służbie i pana nie zobaczę. Bądź pan zdrów!
Był już przy drzwiach. Zatrzymał się jeszcze.
— Bądź zdrów! powtórzył.
A potem przez okrągłe okienko we drzwiach.
Atworyt'!
Ale mniej jakoś głośno i twardo, niż zwykle.
Z łatwością otrzymał trzydniowy urlop i u końca dopiero dnia trzeciego do miasteczka powrócił. Zaraz poszedł do wysoko postawionego przyjaciela.
— Dokuczam ci ja, gołubczyk, ale to już ostatni raz... Potem nigdy już nie będę. Cóż z tem wezwaniem mego plemiannika do komisji? kiedy?
— Jutro wieczorem!
Radość błysnęła mu w oczach.
— Wieczorem! to dobrze, dobrze!
— Z czego ty tak ucieszył się, Apolinar?
— Cały dzień jeszcze mieć będę do namawiania...
— Namawiaj, namawiaj, aby upokorzył się. Od tego zależy wszystko.
— Ale, drogi, uczyń ty mi jeszcze jedną łaskę.