Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   140   —

powietrzu więziennem, a o krok przed nim siedzący na stołku podniósł twarz z czołem bladem i siwemi oczyma, które pod rudawemi brwiami, gorzały, jak żużle.
— Ja zrozumiał... Może nie wszystko, ale wiele z tego, co pan mówiłeś ja zrozumiał. Tak jest. Idea — to nie głupost'. Może wy, albo wasze naśledniki i zrobią tak, że na świecie żyć będzie lepiej. A teraz, ja ot co powiem! Nie pan jesteś człowiekiem zgubionym, choć pana Sybir czeka, ale ja... dla tego, że o takich rzeczach nigdy nie myślał, nie wiedział... ja człowiek zgubiony... Żeby i jenerałem został, to, — czuję!.. że adnakoż zgubiony! Podniósł się ze stołka, na zegarek spojrzał.
— A wsio taki na służbę trzeba.
Wstrząsnął silnie ręką więźnia.
— Dziękuję panu! dziękuję! dziękuję!
Za co tak gorąco i długo dziękował? Czy za rozjaśnianie przed nim ciemności, w które wpatrywał się z przestraszonymi oczyma? Czy za obudzanie mu w głowie myśli, wyższych nad bagnety, armaty, malachity, granity i wojskowe rewje? Czy może za to braterskie ty, które w głosie Aleksandra zabrzmiało mu echem głosu Apolka?
W dniach następnych jeszcze kilka razy ukazał się w celi więziennej, na krótko jednak, bo miał jakieś ważne zajęcia służbowe, które mu czas zabierały. Rozmawiali jednak ze sobą, choć zawsze niedługo o rzeczach różnych, powszednich i niepowszednich, oficer więźniowi trochę o życiu swojem opowiadał o oficerskiem życiu, które po za czynno-