Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   129   —

gdy o tem nie zapomniał. On mnie lubi, to mój prawdziwy drug...
— To są plecy pańskie i pan się do nich za mną wstawiał...
Potakująco głową skinął.
— Ja nawet skłamał przed nim i powiedział, że pan jesteś mój plemiannik...
Aleksander był wzruszony.
— Dziękuję! nie wiem, czemu przypisać...
Nu wot! Czemu przypisać? Ja pana polubił... kak to od razu... jeszcze tam w lesie... pan Apolka znałeś i ja nawet przypomniał sobie, co on mnie o panu mówił...
— Nie, nie! To nie to... z żywością zaprzeczył więzień, pan wogóle musisz być... Mówiły mi przecież krewne moje, jakie nieszczęścia stać by się mogły... żeby tam wtedy pana nie było!
— Mówiły, mówiły panu o tem!
Oczy rozbłysły mu uciechą, która jednak prędko zgasła.
Nu da! Ale co w tem osobnego? Zwierzem by chyba trzeba być...
— A jednak, nie bez pewnej ironji przerwał Aleksander, gorliwym pan jesteś w swojej służbie. W czasie rewizji owej, sroższy pan był od towarzysza swego i potem, tam... na grobli... sam widziałem, z jaką gorliwością, z jakim zapałem...
Wyprostował się oficer i z wielką powagą w postawie i na twarzy przerwał.
— To był mój obowiązek. Raz ja na służbę poszedł, to już uczciwie służyć powinien. Ja z tego