Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   127   —

o czemś innem dla Tosi marzyłam... Każda matka ma dla dziecka swego jakieś marzenia... Widzisz, spowiadam się... Ale teraz, mój Olesiu, kiedyś ty taki nieszczęśliwy i taki dzielny syn ojczyzny... zostańże i moim synem... Gdy tylko będziesz wolny...
Nie mogła mówić dalej od wzruszenia, a oni oboje, przed nią klęcząc, kolana jej obejmowali.
Dozorca, wciąż do drzwi pukając, słyszał w celi więziennej płacz nietylko niewieści, lecz, jak mu się zdawało, i męski także.
Odeszły. Więzień pozostał sam. W głowie mu szumiało, w piersi serce jakby wyrosło, tak dławiło łzami, co chwila wzbierającemi. Wstyd płakać jak dziecko albo kobieta! Mazgajem nigdy nie był. Owszem, był przecież wesołym Olesiem. Ale teraz, te kilka tygodni męki różnej, a po nich taka radość...
Czy tylko będzie wolnym? W zupełności nie. Wyrok na niego spaść mający, mógł być tylko mniej albo więcej srogim; wolności zupełnej mu nie powrócą. Wiedział o tem, ale wiedział też i o czemś innem, co mu ból wiadomości tamtej niemal w uczucie szczęścia zamieniało. Wiedział, że na żadnej drodze i w żadnej otchłani, w żaden czas burzy i w żaden czas słoty nie opuści go kobieta, którą kochał.
W kilka godzin potem, całego w ogniu, w marzeniach, w niepokojach, znalazł go wchodzący do celi oficer. Zrazu głowę tylko przez uchylone drzwi wsuwając, zapytał:
— Czy nie mieszam?
— Nie! Nie! Nie przeszkadza mi pan w niczem.