Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   117   —

gubernji służył. Nu da! Tak Apolek był syn jednego brata, a ja był syn drugiego... dieduszka nasz miał imię, Apolinary i nas obydwóch tak nazwali. Ale stryja ja nie znał, bo on rano umarł i ja do tego czasu nigdy tu nie przyjeżdżał, a teraz uwy! ze swoim pułkiem przyjechał, żeby miatież uspokajać. I oto co zobaczył! Apolka zabitego zobaczył... chłopca mego miłego brata!
Przywiązanie do poległego powstańca, dziwnie jakoś w grubym człowieku tym, tkliwie ujmowało młodego więźnia i zaciekawiał go ten oficer, z naturą, jak się zdawało, dość złożoną. Zapytał jakim sposobem mógł tak z blizka znać stryjecznego brata, skoro nigdy dotąd w kraju nie był. Oficer z pośpiechem odpowiedział.
Już mówił, że on dwa lata był w Moskwie, a ja tam wtedy z pułkiem stał. Nu wot my gdzieścić spotkali się... jedno nazwisko... pyta się on mnie: czy nie krewny? A ja już wiedział, kto on i mówię: ja wasz stryjeczny brat! Tak on, sierdiecznyj i za szyję mnie objął...
Zatrząsł mu się głos w gardle, grubym kołnierzem mundura otoczonem.
— Familji ja nie mam, nikogo swego na świetie nie mam... krew odezwała się... polubił brata... I jak nie polubić? Taki dobry, sierdieczny chłopak. I krasawiec że on był! I on mnie polubił, choć czasem i sierdził się na mnie, nu tam, za różne głupstwa, ale zawsze potem przychodził i mówił... „ty biedny... co ty winien“...
Zamilkł, ramieniem uczynił gest rozpaczy.