Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   108   —

kody pozwalały, pędził ku garści żołnierzy, która plecami odwróciwszy się do pola bitwy, poczynała biedz ku początkowi grobli. Zabiegł jej drogę, głosem gromił i błagał, ruchami pałasza zachęcał i napędzał, aż powróciła, aby zwiększyć na grobli zamęt ciał i huk wystrzałów, ku niewidzialnym celom kierowanych.
Część kozaków, pod wodzą setnika, przeskoczywszy rowy, zdołała przedrzeć cię w zarośla i słychać tam było wściekłe krzyki, zgęszczone strzały, z trzaskiem pękające pod naporem końskich piersi gałęzie drzewne, czy pod końskiemi kopytami kości ludzkie.
Nie trwało to wszystko jeszcze nad ćwierć godziny, a już wodę w rowach stojącą i trawę nad rowami, tu i owdzie zabarwiała krwawa czerwoność.
Aleksander stał na wozie, u którego dyszla z szyją ruchem męczeńskim wykręconą leżał zabity koń. Bezbronne ręce zaciskał około jakichś sterczących na wozie przedmiotów i cały naprzód podany, wzrok szeroko rozwartych oczu wytężał ku ziejącym kulami i ogniem zaroślom. Zdawać się mogło, że dusza z niego wyszła i znajdowała się po tamtej stronie zielonej ściany, pomiędzy tymi, których kule lada chwilę zadać mu mogły śmierć. Nie było takiej sekundy, w którejby nie mógł zginąć i myśl okropna! — zginąć z rąk, które kochał. Czy myśl ta przechodziła mu przez głowę, dokoła której ze świstem i gwizdem przelatywały kule? Czy może nie miał w głowie żadnej wyraźnej myśli, oprócz tej jednej, palącej, że nie jest, że nie może