Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
WSTĘP.

Był to zimowy wieczór. W ogromnej, wysokiej sali sądowej, wśród wielkiej ciszy, prokurator głośno i wyraźnie obwieścił oskarżenie podsądnych o straszną zbrodnię. Oczy kilkuset zebranych ludzi zwróciły się ku ławie, gdzie, strzeżeni przez uzbrojonych żołnierzy, stali czterej mężczyźni w więziennych ubraniach. Zapytani z kolei o nazwiska, odpowiedzieli: Piotr Dziurdzia, Stefan Dziurdzia, Szymon Dziurdzia, Klemens Dziurdzia, włościanie, wszyscy, oprócz Klemensa, który był synem Piotra, rolnicy i posiadacze ziemi. Piotr Dziurdzia przez kilka lat był nawet w swej wiosce sołtysem.
Przyznali się do winy.
Piotr Dziurdzia był już niemłodym, ale silnym i krzepkim człowiekiem. Wejrzenie jego było poważne i bardzo smutne. Przeżegnał się pokryjomu, gdy stanął w ławie oskarżonych; a gdy odpowiedział na wszystkie pytania, spuścił głowę i modlił się ze splecionemi rękoma. Stefan, stryjeczny brat Piotra, nie miał jeszcze lat czterdziestu i niepodobny był do Piotra. Czarne jego oczy patrzyły ponuro, lecz roztropnie i bystro. Wyglądał na bardzo popędliwego. Szymon Dziurdzia był to człowiek niemłody, brzydki i wskutek pijaństwa ogłupiały. Ze strachu nie wiedział, co począć ze sobą; łzy spływały mu po chudych policzkach. Najmłodszym ze wszystkich, bo 22 lat mającym, był Klemens,