Strona:Eliza Orzeszkowa - Czarownica.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale! — potwierdził Klemens, coraz więcej trzęsąc się od zimna.
Stefan zamruczał: — Przyjdzie człowiekowi, jak psu, zmarznąć.
Wtem Klemens podniósł się trochę na saniach i z wielkim przestrachem krzyknął:
— Znów Przygórze! — po jednem miejscu dyabeł nas wodzi!
— Złaź z sań, będziemy drogi szukać, — rozkazał Piotr.
Wysiedli obaj. — Chodźcie drogi szukaćl — zawołał Piotr na Stefana i na Szymona. Wszyscy czterej, brnąc w śniegu, postąpili kilka kroków. Wtem Klemens z przerażeniem zawołał:
— Widzicie, tatku, widzicie? — I rękę wyciągał do ruszającej się postaci, która wyszła z za lasu Przygórza i powoli przesuwała się w śnieżnej mgle.
— W imię Ojca i Syna! — przeżegnał się Piotr, — zgiń, przepadnij nieczysta siło! — Stefan, najodważniejszy, parę kroków jeszcze postąpił.
— Dyabeł, czy baba? — niepewnym głosem wymówił.
— Baba! — zaczął Szymon — szelma baba, pieniędzy nie dała. Oho, poczekaj!
Całą siłą pijanych nóg ku koniom powracał. Przypadł do swoich sań i klnąc wyciągać z nich zaczął jeden z drągów poprzecznych, składających siedzenie.
— Ona sama, — bełkotał, — kowalka przeklęta.
— Ona, znów ona! — krzyknął Piotr i także drąg z sań wyciągać zaczął.
— Czego się ona do naszej familii przyczepiła i prześladuje? — krzyknął Klemens. — Czy to już ja mam przepadać przez nią?
Stefan tchu z ust nie wypuszczał, ale także poprzecznicę z wozu wyciągnął... Minuta upłynęła, a we mgle śnie-