nął. — Rozmawiam z arendarzem, aż słyszę, przed karczmą chłopi na ciebie wykrzykują, żeś ty Klemensowi Dziurdzi chorobę zrobiła. Słuchałem, słuchałem, aż nie wytrzymałem: wyleciałem z karczmy i kłócić się o ciebie zacząłem. Od słowa do słowa, do bitwy przyszło. Oj, Boże, mój Boże, za co na mnie taka hańba przyszła!
Pietrusia wciąż milczała, przestraszona, tak że aż jej ręce drżały. Ze spuszczonemi powiekami zapaliła lampkę i wieczerzę na stół stawiała. Mąż bacznie na nią popatrzał.
— Pietrusiu, — rzekł — coś ty takiego ludziom zrobiła, że oni na ciebie, jak te kruki na ścierwo, napadli?
Pietrusia nie wiedziała, co odrzec, z przestrachu głowę traciła...
— Czy ja wiem? — wymówiła przyciszonym głosem.
Mąż patrzał na nią, jakby dziwiąc się czemuś — parę razy głową zakołysał. Potem dzieci ku sobie przywołał, a do niej już ani razu tego wieczora nie zagadał.
Zima nadeszła wczesna i ostra.
W mroźny wieczór listopadowy drogą, prowadzącą z najbliższego miasteczka do Suchej Doliny, szli dwaj włościanie. Szli oni to powolnym, to znowu prędkim i zamaszystym krokiem, bardzo głośno ze sobą rozmawiając i rozmachując rękoma. Nie byli zupełnie trzeźwi. Ze słów ich domyślać się można było, że wracali do wioski z miasteczka, gdzie obadwaj stawali przed sądem.
— Sędzia mówi, karę za drzewo zapłacisz, — mówił jeden. — Sześć sztuk w pańskim lesie ściąłeś, za każdą sztukę po rublu zapłacisz.
— A kiedy długu nie zapłacisz, mówi, ziemię opiszą