Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co zdarzało się bardzo rzadko, pani Emilia wybuchnęła:
— Ależ naturalnie, że Justynka przyjmuje... to cud prawdziwy... niespodzianka losu...
— To już chyba święty Antoni sprawił!... — zadzwoniła Teresa.
— Ja zawczasu, zawczasu przyszłej pani Różycowej do nóżek się ścielę! — z niskim na krześle ukłonem umizgnął się Kirło.
Benedykt milczał, wąs na palec zakręcał, aż z kolei zapytał:
— Cóż, Justynko? mówże!
Justyna podniosła powieki; była zupełnie spokojną i przyjazne wejrzenie na Kirłową zwracając z lekkim ku niej ukłonem zaczęła:
— Bardzo wdzięczna jestem panu Różycowi za jego uczciwe i zobowiązujące względem mnie postąpienie. Wiem jednak, że niemało namów i wpływów trzeba było na to, aby go do tego kroku nakłonić; domyślam się też, że niemało walczyć z sobą musiał, nim się na ten krok zdecydował. Zupełnie to zresztą rozumiem. Ani położenie moje, ani wychowanie, ani przyzwyczajenia i gusta nie czynią mię odpowiednią dla niego towarzyszką życia. Na wielką panią i światową kobietę nie mam kwalifikacji żadnych, ani też żadnej do takiego stanowiska pretensji...
— Tym więcej, tym więcej ocenić powinnaś to bohaterstwo miłości — wtrąciła pani Emilia.
— Tym większy w tym cud Opatrzności Boskiej! — zawtórowała Teresa.
— Wszystko to — ciągle do Kirłowej zwrócona kończyła Justyna — już by mnie przyjęcie tej ofiary, za którą jednak wdzięczną jestem, niemożliwym uczyniło... ale najważniejszą i stanowczo w tym wypadku rozstrzygającą rzeczą jest to, że od wczoraj jestem zaręczoną...