Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wej nie żądam już... nie żądam... Istotnie, za wielką jest, a w tym, że ich oszuści wyzyskują i do złego prowadzą — moja wina! O miedzę z nimi żyję, i palcem, aby temu zapobiec, nie poruszyłem...
Uśmiechnął się smutnie.
— Andrzej by na mnie za to nożem cisnął! Ale nie siedź tam długo — mówił dalej — bo przecież wspólnie ułożyć musimy różne projekty i plany na dalszą przyszłość... a potem, pod wieczór, może razem popłyniem na... to... tamto...
Zająknął się.
— Na Mogiłę! — dokończył.


Niewysoko jeszcze słońce podniosło się na niebie, gdy Witold wbiegł do świetlicy Fabiana, w której dokoła śniadania zgromadziła się spora gromadka weselników, którzy jeszcze do domów swoich nie odjechali. Cienka i długa Giecołdowa z zapalonym papierosem w wąskich ustach oraz żwawa Starzyńska we fruwającym wstążkami czepcu dokoła stołów chodząc zapraszały na jadło, które według zwyczaju ich kosztem i staraniem zastawione było. Fabian pozbywszy się na tę chwilę obowiązków gospodarza ze spuszczonym na kwintę nosem wśród starszych sąsiadów siedział. Na widok wchodzącego Witolda porwał się i z niepokojem nadaremnie przez okazywane uradowanie pokrywanym ku niemu podbiegł. Zaledwie jednak przybyły kilkanaście słów półgłosem przemówił, na twarz mu wybuchnęła radość szczera i prawie gwałtowna.
— Wiwat! — z całej siły krzyknął i ku sąsiadom zwracając się obu rękami jak młyńskimi skrzydłami zamachał. — Psom dajcie, co na duszy macie! — wołał dalej. — Już nam godzina nieprzyrodzonej śmierci nie wybije! Zmiękło serce Dawida, gdy o Jonatanie w żałość przyobleczonym usłyszał. Anioł niebieski z grobu naszego kamień odwalił! Alleluja!