Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anzelm w polonezową nutę, poważną i tęskną, zasłuchany z bladym na ustach uśmiechem sam nucić zaczął:

Ty rozkwitniesz różą, ty rozkwitniesz różą,
A ja kaliną!

I Marty usta żółte, zwiędłe otworzyły się także; oboje dalekiej nucie zawtórzyli:

Ty pójdziesz drogą, ty pójdziesz drogą,
A ja łozami,
Ty się zmyjesz wodą, ty się zmyjesz wodą,
Ja mymi łzami.

Anzelm ciągnął jeszcze:

Ty będziesz panną, ty będziesz panną
Przy wielkim dworze...

Ale kobieta obok niego siedząca zakrztusiła się, pochyliła głowę, o podniesione kolana oparła i kaszlała... Tedy i on nucenie przerwawszy ucha ku niej przychylił. Zdało mu się, że nie tylko kaszel dobywał się z jej piersi... Za rękę ją wziął.
— Nie trzeba płakać! — z powagą przemówił — płakaniem śmiechu nie odzyszczesz... ubiegła woda nie wraca... W kwiecie wieku rozłączyliśmy się z sobą, a znów spotkali dziadem i babą. Nie dziwno też, że opadły nas przypomnienia i romanse. Ale niewczas już nam do takich rzeczy, a myśleć trzeba o tych młodszych, którzy jak latoroście przy zwalonych drzewach, przy nas wyrośli. Jedno zachodzi, drugie wschodzi. Może te słońce, które nam smętnie świeciło, dla nich pogodniej zaświeci. Niechże mnie tedy pani z łaski swojej powie: czy ta panna Justyna jest doprawdy taką dobrą i zacną panną, jaką się pokazuje? Czy można spodziewać się, aby do naszego wieśniackiego życia i pracy przy ziemi uzwyczaić się mogła? I czy, broń Boże, mój Janek przez nią nieszczęśliwym nie zostanie? Może i pan Korczyński dać mu jej nie zechce? Może i ona sama w ostatnim momencie od ta-