Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swoje spełniać, tylko trzeba, aby wydostali się stąd koniecznie, aby koniecznie i co najprędzej wynurzyli się z tego morza pospolitości, nudy i powszechnych złych humorów. Z lekka żartować zaczął:
— Nieprawdaż, moja złota mamo, że tu panuje powszechny zły humor? Wszyscy po kimś albo po czymś płaczą, zbiedzeni, skłopotani, przelęknieni... Stąd płynie melancholia, qui me monte à la gorge, i dławi mię jak globus hystericus tę biedną panią Benedyktową... Raz tylko wyjeżdżałaś za granicę, droga mamo, i to dawno... jeszcze z ojcem. Nie znasz więc różnicy atmosfer... nie wyobrażasz sobie, ile znalazłabyś tam rzeczy pięknych, ciekawych, wzniosłych, prawdziwie godnych twego wykształcenia, smaku i rozumu!...
Milczała. Z głową podniesioną i spuszczonymi powiekami siedziała nieruchoma, nie odbierając mu swojej ręki, która tylko stawała się coraz zimniejszą i sztywniejszą. Na koniec cicho, ale stanowczo przemówiła:
— Nie uczynię tego nigdy.
Porwał się z krzesła.
— Dlaczego? dlaczego?
Podnosząc na niego wzrok głęboki i surowy odpowiedziała:
— Dlatego właśnie, co powiedziałeś... Dla tej właśnie melancholii...
— Ależ to jest wściek... pardon! krańcowy idealizm! Krańcową idealistką jesteś, moja mamo! Skazywać się na wieczny smutek, kiedy uniknąć go można, przyrastać do zapadłego miejsca na kształt grzyba, dlatego tylko że inne grzyby siedzieć w nim muszą — to idealizm bezwzględny, krańcowy idealizm!
Patrząc mu prosto w oczy zapytała:
— A ty, Zygmuncie, czy nie jesteś idealistą?
On! ależ naturalnie! Uważa się on za idealistę i nie przypuszcza nawet, aby go ktokolwiek o materialistyczne zasady