Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/087

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    rzyczce ładnej, roztropnej, niedokrwistej. W ręku niosła dwa kawałki kanwy włóczkowymi różami i floresami okryte.
    — Pantofle własnej roboty kochanej cioci ofiarowuję i proszę je przyjąć tak... tak... jak ja...
    Miała widać coś bardzo długiego i pięknego wypowiedzieć, ale widząc twarz Marty tak drgającą, jakby ją w mnóstwo miejsc na raz komary kąsały, nie dokończyła, tylko z podskokiem na szyję starej panny szczupłe ramiona zarzuciła i małą, ciemną, pomarszczoną, drgającą twarz pocałunkami okrywała. Rzecz była drobną, a jednak Marta śmiała się i razem płakała, dziewczynkę nad ziemię unosząc, do piersi ją przyciskając i w nieskończoność szepcząc, wykrzykując i wykaszlując:
    — Kotko, ty moja... robaczku... słowiczku... rybko!
    Przyglądała się potem pantoflom, wychwalała je, do wielkiej nogi swej przymierzała z uszczęśliwieniem, które dziwne w niej sprowadzało zmiany: młodszą jakby, lżejszą, cichszą ją czyniąc. Na koniec, znowu Leoni pierożki z czernicami ofiarowywała. Ale dziewczynka z lekkością metalowej turkawki na jednej nodze okręcała się dokoła pokoju, przy czym klaskała w dłonie, wołała i wyśpiewywała:
    — Mama już wstała i kakao pije... Widzio poszedł już prosić, aby mnie pozwoliła na wesele pójść z nim, z ciocią i Justynką... poszedł... poszedł... poszedł prosić!
    Wtem ze stukiem otworzyły się drzwi i ukazała się w nich młoda, wystrojona panna służąca wołając:
    — Pani zachorowała i panny Marty do siebie prosi!
    Marta piorunem ze schodów zbiegła; za nią przelękniona, zasmucona, znowu sztywna, schodziła na dół Leonia. Przez sień szerokimi kroki przechodził Benedykt wąsa rozpaczliwie w dół ciągnąc i spotykane osoby śpiesznie zapytując:
    — Co się stało? Znowu zachorowała? Czy po doktora posyłać trzeba?