Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaręczam państwu — mówił — że gdyby mu żyłę przeciąć, popłynęłaby z niej krew tak błękitna... jak na przykład... jak na przykład niemeńska woda w pogodę...
Teresa zachichotała.
— Ej, doprawdy! pan zawsze żartuje! kto kiedy widział błękitną krew!...
— Tak się mówi, moja Tereniu, o dobrych, starych rodach — łagodnie wytłumaczyła pani Emilia.
Benedykt zamruczał:
— Doskonałe porównanie... bo czy tam ta krew błękitna, czy nie błękitna, ale że wody w niej wiele, to pewno...
Witold ze spuszczonymi powiekami dotąd siedzący i nie dotykający wcale jedzenia wzrok na ojca podniósł i w twarz jego nad talerzem pochyloną, surową, pomarszczoną, długo popatrzał.
— Zawsze to jednak, panie dobrodzieju — ciągnął Kirło — rzecz przyjemna... przyjemna... z takiego, jak Teofil, rodu pochodzić. Wprawdzie tytułu żadnego nie ma... ani książę, ani hrabia... ale takie szlachectwo, jak jego, równa się hrabiostwu, a może i jakiemu kiepskiemu księstwu... a jaka parantela... fiu! fiu! z najpiękniejszymi familiami... panie dobrodzieju mój... rodzona ciotka za księciem...
Ku Justynie błyszczącymi oczkami spojrzał, a spostrzegłszy, że potrzebowała soli, z pośpiechem i przymileniem ku niej ją posunął. Potem omletu z konfiturami z półmiska nabierając mówił znowu:
— Poczciwy ten Teofilek! Dwadzieścia dwa lata miał, kiedy mu ojciec umarł... matka żyje jeszcze i w Rzymie na dewocji siedzi... bardzo zacna matrona... a on dwadzieścia dwa lata miał, kiedy stracił ojca i w sukcesji wziął fortunę malutką, maluteńką, ni mniej, ni więcej, tylko, panie dobrodzieju, coś tak około miliona rubli, około jednego, jednego sobie milionka rubli...
— O Jezu! — jęknęła Teresa.