wość. Gdyby był mógł, byłby wszystko porzucił i na koniec świata skoczył po wodę gojącą dla niej, tak jej żałował. Ale o takiej wodzie bajki tylko gadają, i nie ma jej wcale na świecie. Więc tylko, ile razy ją zobaczył, cały dzień potem albo śpiewał, albo miał ochotę zaśpiewać tę piosenkę:
Wyszła dziewczyna, wyszła jedyna,
Jak różowy kwiat,
Rączki załamała, oczki zapłakała,
Zmienił jej się świat...
Raz, kiedy to ją wracającą z kościoła spotkał na drodze z panną Martą, popłynął ze stryjem na Mogiłę i z przeciwnego brzegu w oknie stojącą ją obaczywszy nie mógł wytrzymać i tę piosenkę do niej zaśpiewał. Ale pewno ona wtedy ani patrzała na niego, ani słuchała tego, co śpiewał...
Owszem, widziała go, pieśń, którą śpiewał, słyszała, i od tego właśnie dnia zapamiętała i rysy jego, i głos tak wybornie, że potem spotkawszy go orzącego w polu poznała od razu.
— Nie może być! — z wybuchającą mu na twarz radością zawołał — to pani choć raz okiem na mnie rzuciła! A ja wtenczas myślałem, że nigdy tego szczęścia nie dostąpię!
Pochylił się trochę, w twarz jej spojrzał i taki ruch uczynił, jakby rękę jej pochwycić chciał. Ale dotknąwszy tylko rękawa jej sukni ramię w dół opuścił, wyprostował się i z głębi piersi głośno odetchnął. Zarazem, jak najczęściej bywało, kiedy uczuwał się zmieszanym lub wzruszonym, przelotne spojrzenie rzucił w górę. Justyna w tej chwili ku niemu wzrok podniosła i już go przez kilka sekund nie spuszczała. Spostrzegła, że gdy tak patrzał w górę, błękitne oczy jego wydawały się nalanymi po brzegi roztopionym srebrem.
Wtem stanęli. Przed stopami ich, bladożółtym pasem zieloność trawy i mchu przerzynając, wśród grubej warstwy bia-