Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie, jak one, pąsowym. Za nimi dwaj niedorośli chłopcy żęli także, a jeden wielki, pleczysty, rudy chłopak, z czerwoną twarzą i rzędem białych zębów w wiecznym, gapiowatym uśmiechu ukazywanych, wiązał snopy, układał je w dziesiątki i pomagał do naładowywania nimi wozu nieco młodszemu, lecz również pleczystemu i silnemu bratu. Wszystko to czynił powoli, z leniwymi ruchami, jakby sennie. Za nim, jak nierozłączny cień jego, siedział lub chodził czarny, kudłaty kundel. Pan i pies jednostajnie często garbili się, wyciągali, poziewali. Czasem pies podnosił głowę i wtedy patrzali sobie w oczy. Pan śmiał się do psa wszystkie zęby ukazując.
— A co, Sargas? Na Niemen może pójdziem? Na Niemnie lepiej, che, che, che!
Pies wyciągał się i głowę w stronę rzeki zwracał.
— Nie można, Sargas, nijak nie można! Nie puszczają nas na Niemen, che, che, che!
— Julek! — zabrzmiał głos zawsze czegoś rozgniewanego Adama — zasnął stojąc, czy co? snopy dawaj! hrabia!
— Julek! — po kilku minutach donośnie wołała Elżusia — położyłeś się już, czy co? Bardzo słusznie! leż sobie, a żyto niech gnije na ziemi!
Wielki chłopiec, który istotnie jak długi rozciągnął się był na ścierni i leniwą rękę zatopił w kudłach Sargasa, wstał, wyciągnął się i począł znowu snopy wiązać.
Dalej, co kilka i kilkanaście zagonów, różowiały i błękitniały kaftany kobiet i dziewcząt, iskrzyły się na głowach kwieciste chustki, czerwone i żółte kwiaty; pod jedną ścianą stojącego jeszcze zboża widać było kilka żwawo zwijających się najemnic Domuntówny i ją samą, to żnącą, to góry snopków uwożącą ku domowi, a na przeciwnym krańcu wydrążonego w zbożu zagłębienia, z dala od wszystkich, wlokła się smutnie uboga, samotna para ludzi. Mężczyzna był tam bosy i cały odziany w grube, szarawe płótno; kobieta w ciemnej, starej odzieży starą chustkę miała na głowie. Na ich za-