Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grążona w liczeniu sztuk stołowej bielizny, którą dziś do prania oddać jej było trzeba, najmniejszej uwagi nie zwracała na przystrajającą się i mizdrzącą przed lustrem kobietę. Ale i ona sama przystrajać się i mizdrzyć przestając splecione swe ręce, małe i chude, na stolik opuściła i zamyśliła się. Wyraz nieskończonej, lecz cichej radości i wdzięczności twarz jej oblał i przyozdobił. Wyglądała teraz na słodką, dobrą, Bogu i ludziom wdzięczną istotę. Można by mniemać, że odmawiała w myśli gorącą, dziękczynną modlitwę. I jakże mogło być inaczej? Wczoraj jeszcze marzyła o oliwkowym fellahu, a dziś oznajmiono jej, że kocha ją lub bardzo, bardzo bliskim ukochania jest Europejczyk, młody, wykwintny, interesujący. O tym, że był także bogatym, nie myślała wcale. Nie za bogactwem tęskniła, lecz za miłością. Miłości jej było trzeba, miłości! miłości! Rzuciła się ku siedzącej na ziemi Marcie i przysiadłszy przy niej ręce jej, z której brudne serwety wypadły, całować zaczęła.
— Moja droga, moja najmilsza! — szeptała — jeżeli Bóg w dobroci swojej to sprawi, że ja kiedy szczęśliwą będę, nigdy, nigdy o was i o domu waszym nie zapomnę, nigdy wam wdzięczną być nie przestanę za to, że przytuliliście mnie sierotę i ze słabym zdrowiem...
— Czy ty, Tereniu, blekotu dziś najadłaś się, czy co? — burknęła Marta, ale wielką swą rękę pieszczotliwie przesunęła po tulącej się do jej piersi, rozpalonej, wyrazem szczęścia oblanej, a jednak tak biednie, biednie wyglądającej twarzy.
— No, no! dość już tego! — łagodnie dokończyła — wiadomo, że jesteś dobrą dziewczyną, a tylko masz bzika...
Trzydziestokilkoletnia dziewczyna porwała się z ziemi i chichocąc, skocznego walczyka nucąc, figlarnie głową kręcąc, najdrobniejszym swym kroczkiem z pokoju wyfrunęła.
W buduarze pani Emilii wnet po wyjściu stamtąd Teresy dwoje ludzi rozśmiało się głośno i wesoło.
— Uwierzyła! — wśród śmiechu zawołał Kirło.