Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiejąc się jeszcze dodał:
— Pomysł twój, kuzynko, świadczy o doskonałej dobroci twego serca i zupełnej zarazem nieznajomości świata... W takich amfibiach, jak panna Justyna, kochać się bardzo można, ale żenić się z nimi — impossible...
— Amfibie! — zawołała Kirłowa — kobietę do żaby przyrównywać!...
— Naturalnie — przerwał Różyc. — Sama pomyśl: urodzona i nieurodzona, wychowana i niewychowana, biedna i niebiedna... słowem, nie wiedzieć kto...
Z błyszczącymi od gniewu oczami Kirłowa zapytała:
— Więc po cóż jeździsz do Korczyna?
— Bo mnie ta niespodziewana dla mnie samego sympatia ożywia trochę, podnieca, i doprawdy, zjawiła się ona bardzo w porę, kiedym już zwątpił o wszelkich urokach życia...
— Ale jakiż koniec? — uparcie zapytywała kobieta.
— Moja kuzynko — odpowiedział — za mało jestem filozofem, abym myślał o końcu każdej rzeczy... Advienne ce que pourra... I chwila przyjemności do pogardzenia nie jest...
Kirłowa z wielką powagą i stanowczością rzekła:
— Nic z tego nie będzie, mój drogi. Justyna nie da się zbałamucić! Przeszła już ona przez smutne doświadczenie, znam dobrze jej charakter i sposób myślenia...
Słuchał z zajęciem; czoło i brwi mu drgały.
— Znasz ją dobrze? jesteś pewną tego, co mówisz?
— Najpewniejszą.
Zamyślił się, ręką powiódł po czole, źrenice mu zaszły wyrazem dalekiego jakiegoś marzenia. Kirłowej zdawało się, że westchnął.
— Ale ty, kuzynie, naprawdę zajęty jesteś Justyną! — zawołała.
— O ile jeszcze mogę być czymkolwiek albo kimkolwiek zajętym. Wyznam ci, że sam się dziwię... Ale niepodobne do przewidzenia są kaprysy serca czy tam wyobraźni...