Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy spełnić się nie mogą. Już, zdaje się, i wygnasz je z serca i zapomnisz, a smętek i tęsknota, wszystko jedno, po nich ostają...
Spojrzał w górę i zamyślił się, ale w tej chwili w owsie zaszumiało, i o kilka kroków przed końmi ukazała się na wąskiej miedzy dość szczególnie wyglądająca kobieta. Była to dziewczyna dwudziestoletnia, wysoka, z potężnymi rozmiarami ciała i twarzą tryskającą świeżością i zdrowiem. Kasztanowate włosy słońcem przeniknięte jeżyły się dokoła jej głowy jak złota gęstwina; gruby, splątany warkocz opadał na szerokie plecy okryte jaskrawo różowym kaftanem. W dużej płachcie przymocowanej do pasa niosła mnóstwo polnego ziela, szła wyprostowana szerokim i silnym krokiem, a spod kraciastej samodziałowej spódnicy wyżej niż do kostek ukazywały się jej duże, bose nogi. Z dala już widać było bławatkowy szafir jej oczu, które pod brwiami kasztanowatymi zaświeciły, rozbłysły i w twarzy Jana jak w tęczy utkwiły. Kiwnęła ku niemu głową i obojętnym spojrzeniem powiódłszy po Justynie z szerokim uśmiechem pąsowych warg zawołała:
— Pan Jan widać czasu ma dużo, kiedy sobie tak pomału idzie!
Uchylił trochę czapki.
— A panna Jadwiga co takiego w fartuszku niesie?
— Ziele dla krów! czy to pan Jan nie poznał? Widać, że na słońce spojrzał, to w oczach pociemniało!
— Może panna Jadwiga i zgadła! — z cichym śmiechem odpowiedział.
Teraz ogromna dziewczyna z szafirowymi oczami i szeroko śmiejącymi się usty drogę mu zajść musiała i przechodząc raz jeszcze z bliska spojrzała na niego. Uśmiech jej zmącił się i zniknął, głowę trochę pochyliła i wymówiła prędko:
— Dlaczego to pan Jan nie łaskaw nigdy nas nawiedzieć? Zdaje się, że nie na końcu świata żyjem. Już i dziadunio o panu wspominał...