Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pomyślałem sobie właśnie w tej chwili — więcej jeszcze niż zwykle cedząc sylaby zaczął hrabia — jak to dziwnie i... trochę... ambarasująco... poznawszy te wszystkie miejsca, o których tylko co mówiliśmy, spaść na jakąś jałową i głuchą pustynię...
Najpewniej wszyscy trzej razem o tym samym pomyśleli. Różyc nerwowym ruchem pociągnął sznurek od binokli i uwalniając na chwilę od szkieł oczy swe, których czarne źrenice przygasłe były i smutne, niedbale wymówił:
— Tout lasse!
— Ale pan — zwrócił się do Różyca Zygmunt Korczyński — nie miałeś jeszcze czasu zmęczyć się tą głuchą i nudną pustynią, o której wspomniał hrabia, od trzech miesięcy dopiero mieszkając w swoich tutejszych majątkach. Ja, który obywatelskiego nowicjatu liczę już dwa lata, mogę powiedzieć panu, że... ambaras mój, jak wyraził się hrabia, granic nie ma i że dotąd jeszcze nie doszedłem do zrozumienia, jakim sposobem pośród tych stodół, obór i tak zwanych interesów wyżyć potrafię...
— Na pociechę swą i uprzyjemnienie czasu masz pan przynajmniej piękny talent — uprzejmie podjął Różyc.
Po bladej, ciemnymi bokobrodami otoczonej twarzy Zygmunta przebiegł bolesny prawie niepokój.
— Zaczynam wątpić, czy go posiadam — z pozorną niedbałością, ale przykrym zagięciem ust odpowiedział.
— Jakież teraz płótno przygotowujesz pan... — zaczął hrabia.
I nie dokończył, gdyż zza Różyca i Zygmunta wysunął się w tej chwili młodziutki, dwudziestoletni chłopak, w którym na pierwszy rzut oka można było poznać studenta. Średniego wzrostu i bardzo zgrabny, poruszeniami ciała i grą fizjonomii zdradzał organizację niezmiernie żywą i nerwową. Rysy twarzy miał delikatne i piękne, ale cerę bladawą i zmęczoną; drobny, jasny wąsik zaledwie zaczynał osypywać mu górną