Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i twarze. Powoli też ogniste oczy jej przygasały, nieruchomiały i zachodziły wilgotną mgłą. Nagle odezwał się za nią ostry dyszkant domowego lokaja, Franka:
— Kawę przyniosłem!
Jak sprężyną podniesiona z krzesła wstała i dwoma szerokimi krokami przystąpiła do bocznego stołu, na którym tylko co postawiono wielki imbryk ze zgotowaną kawą. Chwyciła imbryk i nalewać poczęła kawę do starych porcelanowych filiżanek.
— Franek! — zagrzmiał na całą salę głos jej basowy i trochę ochrypły — po jakiemu to filiżanki wytarte! pył na spodzie! Podaj mi tu czystą serwetę, niedołęgo, słyszysz?
Tymczasem odchodzące od stołu pary przebyły wielki przedpokój i do połowy salonu doszedłszy rozstawały się ze wzajemnymi ceremonialnymi ukłonami. Pani Andrzejowa, nie podnosząc powiek, cieniem uśmiechu i lekkim pochyleniem głowy, którą wnet znowu wysoko podniosła, podziękowała szwagrowi. Darzecka rękę otyłego sąsiada, który jej świetnego wydawania córki za hrabiego winszował, ściskała tak mocno, że aż bransolety jej głośno zadzwoniły. Młodziutka i malutka Zygmuntowa Korczyńska złożyła przed swoim chłodnym i zachmurzonym mężem dyg żartobliwy, a tak głęboki, że aż prawie do ziemi przysiadła, po czym wnet znowu pochwyciła jego ramię, jakby ani na chwilę rozstawać się z nim nie chciała.
— Tu fais des folies, Clotilde — z cicha upomniał ją mąż.
— Mais puisque je suis folie de toi! — tuląc się mu do boku i oczy ku niemu wznosząc odszepnęła.
Pani Emilia wiodąc panie ku głównym kanapom i fotelom kończyła rozmowę z wysokim i sztywnym szwagrem swego męża, który z galanterią zwracając ku niej swą delikatną, bladą, w wąską ramę siwiejących bokobrodów ujętą twarz, płynnie i ozdobnie mówił tym razem o Szwajcarii.
— Gdyby bratowa chciała kiedy wyrwać się z tego zakątka