Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak Atlas gwiaździstemu dał wsparcie sklepieniu,
Tak błyszcząc Polska na twém ciężała ramieniu.
Z czynów nie z słów Wiecznemu składałeś ofiary,
Ani byłeś odstępcą pradziadowskiéj wiary,
Tobie gwoli Astrea wróciła ku ziemi,
I cierpliwie pobyła jeszcze z śmiertelnemi,
Szczęsny los, czyli smutny nie zatrząsł twą cnotą,
Bogaty, przyjaciela ceniłeś nad złoto,
W tobie tarcza ciśnionym, miecz ostry bezbożnym,
Po tym my tylko czuli jako byłeś możnym!
Tém będzie twoja sława żyła niezmorzona,
Ta nad gwiazdy do bogów zaniosła cię grona.
Czyliż poglądasz z tamtąd na nasze wygnanie?
Gdzie twoje niesiem ciało w kurzawym tumanie? —
Tu Sarmacya, tu młódź Teutońskiego kraju,
Tu cię płakać przybyli męże znad Dunaju!
Wszystkich serca żal chwyta, a najwięcej syna,
Co postawą i duszą ojca przypomina, —
O! nie płacz zbawionego — Łzy po tych niech płyną,
Co nędznie kończąc życie bez nadziei giną,
Twój rodzic zasługami oznaczywszy ślady,
Poszedł gościć na wieki pomiędzy pradziady;
Trosk zapomniał jak żeglarz, co z morskich obiegów,
Z bogactwami dopłynie do rodzinnych brzegów,
Ach! strzeż się jego płakać, lecz trwający wieki,
Staw mu pomnik Paryjski u wiślanéj rzeki,
Kędy naród Lechitów corocznie się zbierze,
Dank powinny popiołom przynosić w ofierze,